Car Rosji Mikołaj I nie darzył sympatią Wielkopolski, a szczególnie Poznania. Po pierwsze dlatego, że tutaj wielu jego poddanych znajdowało schronienie przed prześladowaniami. Antypatię cara pogłębił dodatkowo pewien incydent, który miał miejsce w Poznaniu, w trakcie jego podróży do Berlina. Tak się złożyło, że powóz carski u zbiegu ulic Kramarskiej i Wronieckiej zawadził o narożnik kamienicy Mielżyńskich, a kiedy rozeźlony Kozak począł bić pocztyliona, doszło do zamieszania. Ludzie nie bacząc, że w powozie siedzi car Rosji, poczęli wznosić okrzyki: „Tu bić nie wolno! Tu nie Rosja!”.
Mikołaj I wracał do Rosji i wówczas 19 IX 1843 r. w Poznaniu doszło do kolejnego incydentu. Otóż powóz kancelarii carskiej zjeżdżając z mostu na Warcie w ul. Wenecjańską na Chwaliszewie stoczył się w głęboki rynsztok. Pech chciał, że wskutek wstrząsu wypaliła strzelba Kozaka, który siedział z tyłu powozu. Pruska policja stwierdziła wówczas, że miał miejsce dziwny „wystrzał na Chwaliszewie”. Tymczasem kiedy Mikołaj I dotarł do Warszawy, poskarżył się namiestnikowi Królestwa Polskiego – gen. Iwanowi F. Paskiewiczowi, że w Poznaniu dokonano... zbrojnej napaści na carski orszak. Paskiewicz natychmiast wystosował depeszę protestacyjną do władz pruskich w Berlinie.
Reperkusje związane z owym wydarzeniem doskonale pokazują, jak bardzo Prusacy liczyli się z Rosją. Król pruski Fryderyk Wilhelm IV niezwłocznie wysłał do Poznania specjalny zespół śledczy, mimo że naczelny prezes Wielkiego Księstwa Poznańskiego powołał wcześniej komisję dochodzeniową. Z chwilą zakończenia śledztwa specjalny wysłannik miał udać się do Petersburga, by o jego wynikach poinformować cara.
Śledztwo się przeciągało, dokonano wizji lokalnej, lecz nie można było znaleźć wiarygodnych dowodów planowanego zamachu na imperatora. Wysłano więc do Warszawy zespół, który miał dokonać oględzin powozu carskiej kancelarii. Chciano zarazem wybadać nastroje w otoczeniu namiestnika Paskiewicza. Niestety, niczego Prusakom nie udostępniono. W tej sytuacji wysłano do Warszawy dyrektora berlińskiej policji Dunckera. Ten ku swemu zdumieniu usłyszał od Paskiewicza kilka przykrych słów oraz informację, że Rosjanie... wiedzą, kim był rzekomy zamachowiec; padło nawet jego nazwisko!
W Poznańskiem policja szalała, dokonywano kolejnych aresztowań, lecz w końcu musiano śledztwo zakończyć, bo przecież nie było sprawcy! Ów poznański „zamach” zrodził się w głowie cara, a cała ta historia sprowokowana przez Rosjan pozwala zrozumieć, dlaczego Mikołaja I i Rosję określano wówczas „żandarmem Europy”.